sobota, 31 stycznia 2009

Choróbska, brrr...

Dzisiaj mija 6 dzień choroby Wojtusia. Zaczęło się prawie zaraz po powrocie ze Szcz-na. Najpierw objawy grypowe, więc zapakowałam do łóżka i kurowałam, czym popadło. Ale doplątał się atak dny. Kostka prawej nogi. Dzisiaj 3 dzień. Podawałam najpierw tylko ibuprofen, bo nie byłam pewna, co to jest. Ale dzisiaj dołączyłam już leki na dnę. Wszelkie objawy wskazują, że to kolejny atak.
Ech, obaj moi "chłopcy" kuleją na swoje prawe tylne "łapy"... Na odstrzał, albo co...
A pogoda taka sobie. Dzisiaj jakby trochę cieplej... Cały szron z drzew opadł (ale było pięknie). Tylko pochmurno i co jakiś czas posypuje kilkoma drobnymi płatkami...
Lepiej niech już wiosna przyjdzie...
U za furtką u Jurunia od 3 dni leży nieżywy myszołów. Ciekawe, co było przyczyną zejścia (sfrunięcia?) z tego świata. Choroba, czy sójki... Byłam świadkiem, jak kiedyś 11 sójek goniło za jednym, biednym myszołowem... Robiły mnóstwo wrzawy i z drzewa na drzewo go przeganiały. Może teraz to też ich robota. Choć wygląda na nieuszkodzonego... Taki piękny... Szkoda go...
Kala wróciła już z Dublina. Też przeziębiona. Oglądamy zdjęcia, które przeysła mailem.

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Czyżby gdzieś za miedzą wiosna?

Dzisiaj na ścianie spostrzegłam pierwszą harmonię... Niby jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale... Jakoś raźniej na duszy. Chociaż harmonia - owad problematyczny... A jak pomyślę, że w ten sam sposób wkrótce mogą się pojawić pszczoły-zabójcy.... Aż strach się bać. I znowu - co lepsze - pszczoły, które mogą tu z Ameryki się dostać i pozbawić życia niejednego człowieka, o zwierzętach nie wspomniawszy - czy brak zapylaczy (nasze giną na potęgę). Tak źle i tak niedobrze...

środa, 14 stycznia 2009

Kupiłam sobie piłkę...

Kupiłam sobie piłkę... Dużą... Dmuchaną... Z wypustkami masującymi... Na Allegro. Wczoraj przyszła. I zaczęłam od guza.... No, nieważne. Mam nadzieję, że ją wykorzystam należycie.

Pies już znormalniał. Przeszło mu fiksum-dyrdum. Ale nie tylko on szalał. Miśka też wzięło. Aż z łańcucha się zerwał.
Ja dzisiaj miałam chandrę niemożebną. Az mi głupio, bo co Wojtuś winien... Ale nie umiałam się przełamać.
Przeleciałam bloga Alicji. Jej twórczość "dojrzewa". Czytam z coraz większa przyjemnością.
Zdjęć kupa z podróży... Mają co wspominać.
Ja chyba poprzestanę na tym, co było moim udziałem do tej pory.... I tak więcej, niż śmiałam przypuszczać kiedykolwiek.

czwartek, 8 stycznia 2009

Chwilo trwaj...


takie życzenie rzuciłabym złotej rybce, gdyby była pod ręką dzisiaj rano. Byłam ze Smoluchem na spacerze... -10C, słońce i miliony diamentów na gałęziach, trawach i na czym tylko mógł sie szron utworzyć... Matko - jak było cudnie... tego się nie da opisać słowami... Trzeba było zobaczyć... Szłam z usmiechniętą gębą -inaczej sie nie dało - powtarzając "jak cudnie"... Dla takich chwil warto żyć...
Smoluch chyba wiedział, jak jest pieknie, bo od rana śpiewał na kocyku, usiłując nas wywabić z łóżka.  Rechotałam się niemożebnie, bo pierwszy raz dał taki popis wokalny... Brzmiało to pośrednio pomiędzy krowim muczeniem, a... no nie wiem czym... Ale brzmiało prześmiesznie.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Znowu Smoluch...

2-giego byliśmy w Dębnie u weta. Smoluszydło dostało blokadę z jakimś lekiem w kolano, bo okulał na skutek stanu zapalnego i naderwanych wiązadeł.. . Najpierw głupi jaś, którego działanie miało apogeum po wyjściu z gabinetu i pies ułożył się na środku podwórka do snu... Musieliśmy go wrzucić wspólnymi siłami jak worek kartofli na tylne siedzenie. Prawie całą drogę powrotną przespał.
Dzisiaj już trochę lepiej. Widać działanie leków. Łyka 4 prochy na raz dwa razy dziennie... Co ja się namęczę... Najważniejsze jednak, żeby pomogły.
Prowadzamy go cały czas na smyczy z dwóch powodów - żeby nie biegał i nie forsował nogi, no i przede wszystkim, żeby nie zwiał. Znowu kierunek "wieś" go absorbuje najbardziej. Gdyby nie był na uwięzi, to na pewno już nie raz musielibyśmy za nim gonić... Widać tak już ma o tej porze roku.





Wczoraj spadł pierwszy "normalny" śnieg tej zimy. Dzisiaj jest cuuudnie.
Ale pies znowu ma pełne łapy śniegu i co trochę się zatrzymuje, żeby go sobie wygryźć spomiędzy opuszków... Przydałyby się jakieś trzewiki :)







A mnie bolą przeguby... Znowu romantyzm dochodzi do głosu :|