sobota, 27 grudnia 2008

...



Dzisiaj, po otwarciu poczty w N.Kl. dowiedziałam sie o śmierci W-Fa. Bardzo mi dziwnie. Ostatni rok spędził u Teresy. Nic więcej nie wiem... I chyba tak jest lepiej. Dobrze się stało, że nie dowiedziałam się o tym przed świętami.

piątek, 12 grudnia 2008

Nie wierzę w sny, nie wierzę w sny... nie wierzę w sny... nie wierzę...

A sen miałam nad ranem, bardzo przygnębiający... No okropny... Przynajmniej dla mnie, gdyż podobnych doświadczeń miałam w życiu parę... 
A więc (nie zaczyna sie zdania od "a więc") śniło mi się, że musiałam się znowu wyprowadzić... Oczywiście z moim nieśmiertelnym zestawem mebli sosnowych... Kuchennych nawet nie mogłam zabrać, bo nie miałabym ich gdzie wstawić. Wynajęłam jakiś zdewastowany pokoik bez wygód (podarta wykłądzina na cementowej podłodze, kilka warstw łuszczącej sie farby na ścianach, odrapane, małe okienko, drzwi prosto na klatkę schodową - na tylko tyle było mnie stać), gdzie mogłam jedynie wygospodarować niewielki kącik na jakieś kuchenne akcesoria. I najbardziej żałowałam, że nie zabrałam mojej półeczki z przyprawami... Obudziłam się z ulgą wielką, aczkolwiek i z wielkim niepokojem, że może się ten sen - wcześniej czy później - sprawdzić.... 
Nie wierzę w sny, nie wierzę w sny... nie wierzę w sny...
Kończę wreszcie kartki... Jutro pojedziemy do Chojny i do Schwedt... Mieliśmy dzisiaj, ale... jakoś słabo mi wszystko idzie... 

sobota, 6 grudnia 2008

Mikołajki

Może dzisiaj Moi przyjadą ze Szczecina... Czekają na nich paczuszki.... paczuszątka... od Mikołaja :)
Nic nadzwyczajnego, bo fundusze u Mikołaja kiepskie...
Smoluch co rano łudzi mnie, że z łapą lepiej. Niestety, potem w ciągu dnia znowu bardziej kuleje... Wniosek - po nocnym odpoczynku łapa sprawniejsza... Chyba...
Jakoś nie za bardzo się dzisiaj czuję... Troche śpiąca... rozleniwiona... Głowa pobolewa, jakieś zawroty lekkie...  A tu tyle do roboty... 
Przede wszystkim kartki, ale ciągle nie mam ostatecznej wizji.... Chociaż właściwie z grubsza już wiem, a jaki bedzie efekt... Sie zobaczy.
Ograniczyłam ilość robionych, bo tak jakoś czuję sie zawiedziona kontaktami całorocznymi z koleżeństwem (byłym?) Co z oczu, to z pamięci i serca, o ile coś tam w tym sercu w ogóle grało... To ja też nie będę się tak bardzo angażować... Robię dla tych, którzy na codzień o mnie pamiętają. To chyba sensowne?

środa, 3 grudnia 2008

Sama...


Oczywiście nie do końca, bo z naszym Smoluszydłem.  Prawda, że piękny?
Niedługo minie 3 lata, jak go znaleźliśmy na drodze w lesie (16-go grudnia)... I rok jak zwiał na gigant (15-go). Wszyscy już straciliśmy nadzieję, że go jeszcze ujrzymy, bo nie było go 9 miesięcy, gdy ni stąd, ni z owąd wrócił do domu 17-go września. Trudno wprost opisać radość, z jaką go witaliśmy. 
Matko, jak on wyglądał... Wychudzony, zaniedbany, z jakimś postronkiem zwisającym z parcianego paska na szyi... Może w wigilię zdradzi nam tajemnicę, gdzie był.
Chyba mogę śmiało powiedzieć, że kocham tego psiora, o ile to wypada odnosić takie uczucia "wyższe" w stosunku do "zwykłego kundla"... Oczywiście nie jest to mój punkt widzenia :)
Niestety, Smoluch nam okulał ostatnio i nie jest to chyba zwykła kontuzja. Nie okazuje bólu, ale noga (prawa tylna) w okolicach hmmm... pęciny (?) hehehe... Nie wiem, jak to okreslić - wykazuje jakiś bezwład, co powoduje, że gdy pies się zapomni i chce jakiś gwałtowniejszy zwrot wykonać, to po prostu zadek ląduje na ziemi... Martwimy sie bardzo. Jak tylko W. wróci, to jedziemy do weta do Dębna. trudno... Każdy grosz sie przed świętami liczy, ale na Smoluchu nie będziemy oszczędzać. Maluuuutki....