piątek, 12 grudnia 2008

Nie wierzę w sny, nie wierzę w sny... nie wierzę w sny... nie wierzę...

A sen miałam nad ranem, bardzo przygnębiający... No okropny... Przynajmniej dla mnie, gdyż podobnych doświadczeń miałam w życiu parę... 
A więc (nie zaczyna sie zdania od "a więc") śniło mi się, że musiałam się znowu wyprowadzić... Oczywiście z moim nieśmiertelnym zestawem mebli sosnowych... Kuchennych nawet nie mogłam zabrać, bo nie miałabym ich gdzie wstawić. Wynajęłam jakiś zdewastowany pokoik bez wygód (podarta wykłądzina na cementowej podłodze, kilka warstw łuszczącej sie farby na ścianach, odrapane, małe okienko, drzwi prosto na klatkę schodową - na tylko tyle było mnie stać), gdzie mogłam jedynie wygospodarować niewielki kącik na jakieś kuchenne akcesoria. I najbardziej żałowałam, że nie zabrałam mojej półeczki z przyprawami... Obudziłam się z ulgą wielką, aczkolwiek i z wielkim niepokojem, że może się ten sen - wcześniej czy później - sprawdzić.... 
Nie wierzę w sny, nie wierzę w sny... nie wierzę w sny...
Kończę wreszcie kartki... Jutro pojedziemy do Chojny i do Schwedt... Mieliśmy dzisiaj, ale... jakoś słabo mi wszystko idzie...