czwartek, 23 kwietnia 2009

Dziś Wojciecha...


Upiekłam dla mojego Szczęścia torcik i kartkę zrobiłam - a jakże... A on tyra od samego rana przy murkach w drewutni, bo pogoda w sam raz. Czyli nie za ciepło i nie pada..
Od samego rana telefony z życzeniami... Choć nie wszyscy - jak na razie - się zgłosili :)
Ale od jakiegoś czasu wszystko wychodzi mi tak mniej więcej na 30% efektu zamierzonego. To okropnie frustrujące... Może przez ten jakiś niedowład lewej dłoni... Źle mi się przez to wykonuje codzienne czynności. Tak jakoś mniej zgrabnie...
O, znowu telefon... Tym razem Bolo...
Ma zjechać po pierwszym i będą podłogę u Lusi zmieniać. Znowu remont!!! Matko kochana....
Muszę pogonić z kartkami, bo mnie stamtąd Wojtuś wygania.
Robię dla Basi, no i Stanisława wnet...
W dodatku Gienia po Bolu przyjedzie... Nie wiem, jak z dietą, czy już więcej je, czy dalej przytruta...
A Święta przeszły na szczęście szybko... Z ciast udał mi się tylko mazurek orzechowy... PYSZNY był. Reszta do kitu. Eksperymentowałam z nowymi przepisami i mnie pokarało.
A tu wakacje za pasem. Łeeeee....